Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

„Ma“ opowiedziała mi następnie, że była nauczycielką w szkole, za czasów — niebardzo odległych — swej młodości, ale nie objaśniła mnie, choć gorąco pragnąłem się tego dowiedzieć, w jaki sposób dostała się do tego brudnego domostwa i dlaczego? Zachowała ona czystość wymowy i poprawny język Nowej Anglii, ale mycie i pranie uważała za rzecz zbytkowną.
„Pa“ żuł tytoń i spluwał. A jednak, ilekroć przemówił, wyrażał się, jak człowiek wykształcony. Musiała tkwić jakaś tajemnica w ich życiu, ale jaka, nie mogłem zbadać.
Nazajutrz stroskany handlowiec i ja, i jeszcze paru innych, rozpoczęliśmy prawdziwe wspinanie się na góry Skaliste; to, co było dotąd, nie liczyło się za nic. Pociąg dojechał gwałtownym pędem do stromego miejsca i został rozebrany na części. Pięć wagonów przyczepiono do dwóch lokomotyw, dwa wagony do jednej. Zdawało się, że to czyn rozsądny i przezorny, ale, na nieszczęście, przyszedł mi idyotyczny pomysł, żeby pójść i przypatrzeć się spajaniu dwóch wagonów, które miały ponieść Cezara i jego losy. Ktoś tam zawieruszył, czy zjadł zwykłe przyrządy, służące do zczepiania, więc jakiś człowiek odciął od tendra lokomotywy pojedynczy hak, grubości zwykłego łańcucha i rzekł, „iż przypuszcza, że to utrzyma.“ Wyobraźcie sobie, że jesteście umocowani do rączki parasola, jeżeli chcecie odczuć, co czułem, gdyśmy się zaczęli wdrapywać pod górę i hak się wyprężył. Dwa tysiące stóp nad naszemi głowami wznosił się grzbiet góry, obrzeżony długim pasem śniegu. Pierwsza część pociągu wspinała się pod gó-