Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

le, że pod naciskiem przebiegających pociągów rozstąpiły się spojenia, i usunęły szyny. Ale za takie drobnostki nie powieszą tu nikogo.
Zaczęliśmy wspinać się na górę, a potem stanęliśmy — wśród ciemnej nocy; tymczasem służba pociągowa sypała piasek pod koła, umocowywała szyny, a potem wyraziła „przypuszczenie“, że możemy jechać dalej. Nie mając bynajmniej chęci stanąć przed obliczem Stwórcy, z miną zaspaną i przecierając oczy, poszedłem na przód pociągu do ogólnego wagonu, i zostałem zato wynagrodzony dwugodzinną rozmową z biednym rozbitkiem, porzuconą przez męża aktorką, z czwartorzędnej, rozbitej, porzuconej przez dyrektora trupy. Miała ona zaledwie parę dolarów przy duszy, obawiała się, że nikt nie wyjdzie na jej spotkanie w Omaha, i w przerwach rozmowy płakała nad tem, że dała pięć dolarów do zmiany konduktorowi, który nie powraca. Konduktor był Irlandczykiem, więc byłem spokojny, że nie ukradnie pieniędzy, zacząłem ją przeto pocieszać. Wynagrodziła mnie zato opowieścią o swych losach, dziwaczną, bezładną, rozpaczliwie nieprawdopodobną, a jednak prawdopodobnie prawdziwą, a tak pełną zmian kalejdoskopowych, że żaden dziennik nie przyjąłby tego opisu. I dlatego też i wy, czytelnicy, nie dowiecie się nigdy, jakim sposobem, ta kobieta oszołomiona piwem, z potarganemi blond włosami, była niegdyś panną, córką farmera w odległem New-Jersey. I jak „on“, wędrowny aktor, starał się o nią i zaślubił, pomimo, że „pa“ był zawsze źle