Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

więcej zarozumiali, niż Anglicy, pospolici są niewysłowioną pospolitością. Mają niesłychaną pewność siebie, i są bez zaprzeczenia równie nieprzezorni, jak zarozumiali; a pomimo to lubię ich, i przekonałem się o tem dopiero, spotkawszy Anglika, który się z nich wyśmiewał. Dowodził on, że wszystko tu jest złe, zacząwszy od taryfy, a skończywszy na niedbałej, od niechcenia, służbie urzędniczej.
Rozstawszy się z moim ziomkiem, wpadłem na bardzo przyjemnego człowieka, którego poznałem przypadkowo na ulicy, gdy siedział na krześle, stojącem na bruku, i palił ogromne cygaro. Był to ajent handlowy podróżujący, pole jego działalności leżało w południowym Meksyku, a opowiadał mi takie rzeczy — o zapomnianych miastach, kamiennych bożkach, zarosłych wokoło leśną gęstwiną, o księżach meksykańskich, buntach, dyktaturach — że włosy powstały mi na głowie. On też mnie pociągnął do kąpieli w Słonem Jeziorze, położonem o piętnaście mil od miasta, do którego dojeżdża się licznemi pociągami, będącemi poprostu wagonami tramwajowemi. Linia — jak wszystkie amerykańskie — przeraża pierwotnością budowy, a koniec tej linii wykazał nam niedbalstwo urządzenia kolejowego. Dworce i budynki restauracyjne wzniesione były na płaskich wybrzeżach jeziora i uwydatniały jeszcze więcej pustkowie tych miejsc. Amerykanie nie troszczą się o piękno krajobrazów.
— „Miej wiarę!“ — zawołał do mnie komisant, gdym wchodził w wodę gęstą jak rtęć. — Idź! — dodał.
Poszedłem i szedłem, dopóki nogi nie zaczęły się uginać podemną; szedłem jak człowiek walczący