Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

teraz w szumiący strumień. Niebieskawe skały, podziurawione, jak gąbka od nieustannych uderzeń fali, wznoszą się ponad wybrzeżem, a na wiosnę utkane są kwiatami azalei. Huczący potok wypływał z pod niebieskawej skały, zasianej różowemi plamami, a dziwnych kształtów sosna trzymała straż nad wodą.
Gnany przez profesora przewodnik wyszukał mnie na wybrzeżu i zaprosił do zwiedzenia świątyni. A ja w odpowiedzi przekląłem wszystkie świątynie, bo mi było błogo wyciągać się na ciepłym piasku w zagłębieniu skały; leżeć bezmyślnie tak, jak krwiożercze zwierzęta, przechadzające się na przeciwległym brzegu.
Przeklinając świątynie, zrobiłem głupstwo i to takie, za które moje biedne pióro nie zdoła nigdy odpokutować. Poszliśmy na górę drogą, wyłożoną szaremi głazami. Kryptomerye w Nikko, to były krzaczki w porównaniu z olbrzymami, rzucającemi tu cień na nasze głowy. Pomiędzy ich kamienno-szaremi pniami przeświecała czerwień mostu Mikada. Przeszedłszy pod łukiem kamiennym, weszliśmy na kwadratowy dziedziniec, rozbrzmiewający odgłosem młotów. Kilkudziesięciu ludzi biło młotami w filary i stopnie suto złocone.
— Odnawiają lakki. Nasamprzód odbijają dawniejsze.
Zapytałem o nazwę przepięknej świątyni na drugiej stronie dziedzińca. Była ona tak samo pokryta czerwoną lakką, jak inne, ale nad głównem wejściem wyrzeźbione były z drzewa trzy małpy: jedna zatykająca rękoma uszy, druga zasłaniająca usta, trzecia — oczy.