Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tego to, gdy poganie zaczną osiadać w państwie mormonów, mormońska sekta rozpadnie się w krótkim czasie.
— Zapewne, zapewne — potwierdziłem i poszedłem przypatrzeć się domom tych świętych, domom osłaniających w swych wnętrzach ciężkie niedole.
Dlaczego? wytłómaczę zaraz. W Bengalu, pomimo długich wieków wielożeństwa, dziewczyna, zanim jeszcze dostanie się do domu męża, uczy się już nienawidzieć drugiej jego żony. Urodziła się ona pod jarzmem wielożeństwa — a mimo to nienawidzi je i przeklina. I do tego samego jarzma mormonizm chce nagiąć kobietę, którą długie wieki nauczyły, że ma prawo do serca mężczyzny bez żadnego podziału! Dla złamania jej niechęci, dziwaczna sekta, będąca fantastyczną mieszaniną mahometanizmu, mojżeszowych przepisów i niedobrze zrozumianych strzępków wolnomularstwa, przywołuje w pomoc wszystkie potęgi piekła, wymyślone i ujęte w formy przez prostaków budujących płoty i kopiących rowy. Zachęcające to, nieprawdaż?
Cała piękność doliny nie dała mi o tem zapomnieć, a jednak dolina jest bardzo piękna. Grunt podnosi się tarasami, a każda warstwa płaska, opierająca się o bok góry, zaznacza stopniowe opadanie Słonego jeziora, które z wewnętrznego ongi morza, zamieniło się z upływem czasu w jezioro pięćdziesiąt mil długie, a trzydzieści szerokie. Tarasy te niezadługo pokryją się domami. Teraz domy ukrywają się wśród zieloności drzew na samem dnie doliny. Czytelnik nieraz powie, że ulice w tem mieście są bar zo szerokie, wysadzone cienistemi drzewami i obrze-