Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 01.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zupełnie nie pasują; ma się chęć zapłakać na ten widok...
Kiedy dżiarikishi, ciągniony przez młodzieńca z pucołowatą twarzą, wjechał w ulice miasta, tylko poczucie własnej godności powstrzymało mnie od wydawania radosnych okrzyków. Wyciągnąłęm się wygodnie na aksamitnych poduszkach, uśmiechając się do kobiety ustrojonej w szarfę i trzy olbrzymie szpilki, sterczące w czarno-granatowych włosach. I ona roześmiała się do mnie, tak jak owa birmańska dziewczyna w pagodzie Monhueinu. Jej śmiech, kobiecy śmiech, powitał mnie na wstępie do Japonii. Czy ci ludzie mogą się wstrzymać od śmiechu? Sądzę, że nie. Mają oni także tysiące dzieci na ulicach, że muszą się odmładzać, żeby się dzieci nie nudziły. Nagasaki zamieszkują wyłącznie dzieci. Dorośli ludzie są tylko dodatkiem. Dziecię, mające dwie stopy wzrostu, prowadzi za rączkę dziecię trzystopowe, które znów trzyma rączkę dwustopowego, dźwigającego na plecach maleństwo półłokciowe, które, ale nie dacie mi wiary, że cała gama wzrostu kończy się na sześciocalowej japońskiej laleczce. Laleczki te poruszają się i śmieją. Ubrane są w niebieskie koszulki, opasane szarfą, która owiązuje też koszulkę tego, który je niesie. Więc gdy się rozwiąże tę szarfę i dziecię i jego starszy brat ukazują się odrazu obnażeni. Widziałem matkę, która to zrobiła jednym zamachem, a cała operacya przypominała mocno obłupywanie skorupki z jaj gotowanych na twardo.
Kto się spodziewa jaskrawych barw, płomienistych szyldów i iskrzących latarni, nie znajdzie nic