Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 01.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przedwczoraj. Nieprawda, że upadłam i potłukłam się o stół. To on uderzył mnie kijem. O, bydlę, bydlę, bydlę! Gdybym była pijana, byłabym go zbiła na miazgę. Bydlę! Ale byłam trzeźwa, więc tylko poszłam na werendę i płakałam... O, bydlę!
Chodziła po pokoju, rozcierając sobie ręką plecy i przeklinając owego człowieka. Potem zapadła w osłupienie, ale drzemiąc, jęczała i klęła przez sen i wołała swojej „amah,“ żeby jej opatrzyła potłuczone plecy.
Uśpiona wyglądała lepiej, ale usta jej były boleśnie zacięte, a całe ciało wstrząsało się konwulsyjnie i sen nie przynosił jej spokoju. Światło dzienne oświetliło jej zaczerwienione oczy, obwisłe policzki, osłupiałe wejrzenie, ból głowy i nerwowe drgania. Widok ten nie bawił mnie wcale i czułem się winnym, razem z całym męzkim rodzajem, winnym tego upadku, do jakiego ją doprowadzono.
Zaczęła opowiadać różne kłamstwa. Przynajmniej tak mi powiedział potem ktoś, należący do prawdziwego świata, gdym mu powtórzył, co mówiła. Opowiadała o sobie i o swojej rodzinie, a jeśli to wszystko było kłamstwem, to nie miała celu, bo było nędzne i smutne, chociaż usiłowała ozłocić te wspomnienia zbiorem fotografij, łączących ją z przeszłością. Nie należąc do tamtejszego świata, wolę wierzyć, ze to wszystko było prawdą i być jej wdzięcznym za zaufanie, z jakiem mi to opowiadała.
Sądziłem, że w tym domu nie ujrzę już nic smutniejszego od jej twarzy. Byłem w błędzie. To-