Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 01.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

skie damy z Batawii i że był to ich strój narodowy, noszony do samego obiadu.
— Jeżeli, jak pan mówisz, miały na sobie pończochy i szlafroki, nie masz pan powodu do skargi. Zazwyczaj nie kładą na siebie nic, oprócz koszuli, do 5-ej po południu — objaśnił mnie człowiek obeznany z miejscowemi zwyczajami.
Nie wiem, czy mówił prawdę, przypuszczam, że tak; ale teraz wiem już, co to są wdzięki mieszkanek Batawii i nie zachwycam się niemi. Dama w takim szlafroku przyprawia o roztargnienie i przeszkadza rozejrzeniu się w politycznem położeniu Singapooru, który jest teraz zaopatrzony w rząd doskonałych fortów i rachuje cierpliwie na mające je przyozdobić działa. Jest coś wzruszającego w tej ufnej, serdecznej postawie kolonij, które oddawna powinny były nabrać nieufności i przejąć się goryczą...
— Mamy nadzieję, że rząd zrobi to dla nas. Przecież rząd może to zrobić — powtarza się nieustannie ta zwrotka wszędzie, gdzie Anglicy nie czują się bezpieczni. A cóż dopiero, gdy się posłucha tutejszych inżynierów! Śmiałość ich mowy zdumiewa tego, kto się nasłuchał nieskończonych rozpraw nad każdą linią budowaną w Indyach, na dobrze znanym gruncie, w znajomych warunkach. Tu rozprawia się o „opasaniu całego półwyspu“, o zaprowadzeniu komunikncyi tu, wzmocnieniu wpływów tam, i Bóg wie o czem jeszcze. Ale nigdy ani słowa o konieczności zwiększenia liczby wojska do opieki i zabezpieczenia tych wszystkich niewinnych operacyj. Może przypuszczają, że rząd pomyśli i o tem, ale dziwnie się robi, słuchając rozmów, prowadzonych z zimną krwią o spra-