Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 01.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wiem, że za tło ma ona najpiękniejsze krajobrazy, jakie można wymarzyć na ziemi.
W tej świątyni, którą zwiedzałem, widok był cudowny na cztery strony świata — zarówno piękny na parowce stojące na rzece u stóp góry, na srebrzyste zatoki z lewej strony, na lasy z prawej i na dachy Moulmeinu od strony lądu. W chwilach, gdy cichł szelest kobiecych sukien i szeptanych modlitw, dochodził zdala, z góry, dźwięk niezliczonych metalowych listków, poruszanych powiewem wiatru, a zawieszonych na Htee pagody. Złoty obraz migotał w słońcu, malowane wizerunki spoglądały na głowy pobożnych, a gdzieś w pobliżu młot i kielnia pracowały nad wzniesieniem nowej pagody na cześć Władcy świata.
Siedząc zadumany, podczas gdy profesor puścił się na wycieczkę ze świętokradzkim aparatem fotograficznym (ku postrachowi młodzieży birmańskiej), zrobiłem dwa ważne odkrycia. Pierwsze, że bóstwem, które rządzi światem, jest lenistwo, drugie, że kształty pagody urodziły się z pękatych kształtów pnia cukrowej palmy. Stała właśnie jedna z nich przedemną dziwnie podobna do małej, szarej kamiennej budowli.
Trzecie i najważniejsze odkrycie zrobiłem w chwilę później. Brudne dyablątko, chłopiec, przebiegł koło mnie, ubrany w putso z pięknej materyi, jakiej napróżno szuknłem w Rangoonie. Powiedziano mi, że taka materya kosztuje sto dziesięć rupii.
— Profesorze — przemówiłem, gdy aparat wyłonił się z za węgła świątyni — coś dziwnego dzieje się w tym kraju. Ludzie nie chcą pracować, nie wszy-