Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 01.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przyglądałem się ze straszliwem natręctwem złotym i czerwonym marom świątyni, z pięknie wyzłacanemi obrazami Buddy na ścianach, maleńkim palmom wyrastającym ze szczelin popękanego ceglanego bruku i dużym palmom nad świątynią, ponurym posągom w niszach głównej pagody i nizko zawieszonym bronzowym dzwonom na każdym rogu. Na jednym z dzwonów był zdumiewający napis po angielsku — widocznie koncept odlewacza z przed lat trzydziestu pięciu.


„Ktoby uszkodził ten dzwon
„Do piekła pójdzie on
„Zkąd wyjść nie zdoła już...“

Czołem przed autorem tego wiersza! Wy, co przybywacie do Moulmeinu, obchodźcie się z należnem uszanowaniem z tym dzwonem i strzeżcie się lekceważenia, któreby mogło urazić pobożnych.
W dolnej kondygnacyi pagody mieściły się cztery komnaty, w których trzy ściany przybrane były olbrzymiemi gipsowemi posągami, a przed każdym z nich płonęła jedna, samotna świeca, której płomień walczył z blaskiem zachodzącego słońca, wpadającego przez okna, i cała komnata pełna była bladożółtego światła, niemożliwego dla wzroku. Niekiedy jedna z kobiet wsuwała się do tych komnat na modlitwę, ale większość pozostawała na dziedzińcu; te, które wchodziły do wnętrza, modliły się goręcej, niż tamte; wyprowadziłem ztąd wniosek, że troski ich musiały być cięższe. O religii birmańskiej wiem mniej, niż nic, bo pięknie oprawne dzieła, opisujące Birmę, nie dają żadnych objaśnień. To jedno tylko