Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 01.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szatach, a wszyscy szli po kamiennych schodach, które pomiędzy tygrysami prowadziły do szczytu. Osobliwa była budowa tych schodów. W większej części zbudowane były jak tunel, a raczej jak kolumnada, bo widać było złocone, drewniane filary wśród mrocznego korytarza. Późno już było po południu, gdy doszedłem do tego dziwnego miejsca i zobaczyłem, że chcąc się dostać do pagody, stojącej na szczycie wzgórza, trzeba przebyć długie bez końca schody.
Pobyt mój w Rangoonie liczył się na godziny, więc można mi darować, że stawałem dęba z niecierpliwości na dole schodów, nie mogąc utworzyć sobie dokładnego, zupełnego i ścisłego wyobrażenia o wszystkiem, co było do widzenia. Znaczenie trzech tygrysów-strażników, wnętrze głównej świątyni, mnóstwo mniejszych, było dla mnie niedostępne i niezrozumiałe. Nie wiedziałem dlaczego ładne dziewczątka sprzedawały małe laseczki i kolorowe świece do postawienia przed wyobrażeniem Buddy. Wszystko było niezrozumiałe, a nie było nikogo, ktoby mi to wytłómaczył. Tyle tylko mogłem się dowiedzieć, że niezadługo wielki, złocony Htee, zniszczony podczas trzęsienia ziemi, ma być ustawiony na dawnem miejscu, z wielką uroczystością i śpiewami, i że połowa ludności Górnej Birmy miała się zebrać na tę ceremonię.
Przeszedłem środkiem pomiędzy dwoma olbrzymiemi zwierzętami, potem przez czysto wymyte podwórze, do bramy o spłaszczonym wierzchołku, przy której trzymali straż kulawi, niewidomi, trędowaci i garbaci. Gdym ich mijał, czepiali się z jękiem i piskiem mego ubrania, ale tłum, niknący na łago-