Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 01.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

to, do łańcucha wzgórz, widniejących w oddali. Znikły uprawne pola i irygacye, a nasi niezmordowani kulisowie biegli brzegiem szerokiej płytkiej rzeki, pokrytej klocami spławianego drzewa.
— W pogodny dzień — opowiadał nam przewodnik — wszyscy mieszkańcy Kioto jadą do Arashima na wycieczkę.
— Ależ oni zawsze robią wycieczki: do ogrodów z wiśniowemi drzewami, do herbaciarni i do... do... do...
— Tak, jeżeli pogoda, wszyscy jadą na spacer, bawią się.
— Ale dlaczego? Przecież człowiek nie jest stworzony do zabawy jedynie?
— Dlaczego? Bo dzień jest pogodny. Anglicy mówią, że pieniądze z nieba spadają Japończykom, którzy nic nie robią. Tak wam się tylko zdaje. Ale patrzcie, jakie tu piękne miejsce...
Rzeka skręcała pomiędzy góry, porosłe sosnami, i rozbijała się srebrną pianą o słupy i szczątki lekkiego mostu, zniesionego świeżo przez wodę. Po naszej stronie, nawprost pięknej grupy młodych klonów, stał szereg herbaciarni i drewnianych baraków, zbudowanych nad wodą.
Światło słoneczne, niezdolne rozjaśnić posępnej zieloności sosen, oblewało łagodnie delikatne liście klonów i wybrzeże, na którem wiśniowe drzewa ja-