Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 01.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ale gdy O-Toyo podała mi małą fajeczkę z lakki napełnioną tytuniem, narachowałem dziesięć potraw stojących na tacy, a każda z nich stanowiła osobne danie. Na zakończenie ja i O-Toyo paliliśmy fajkę naprzemian. Moi szanowni przyjaciele, z klubów i koszar, czy się wam kiedy zdarzyło wyciągnąć się na poduszkach po dobrym obiedzie i palić fajkę, którą wam nakłada czarująca istota, gdy cztery inne wpatrują się w was z zachwytem? Jeżeli nie, to nie wiecie, co życie jest warte. Obejrzałem się po tym wzorowym pokoju, popatrzyłem na karłowate sosny i wiśniowe drzewo, na O-Toyo duszącą się od śmiechu dlatego, że wypuszczałem dym nosem, na szereg dziewcząt z Mikada siedzących na brunatnej niedźwiedziej skórze... Były tu barwy, kształty, wygoda, sytość i piękno; możnaby patrzeć na to pół roku bez przerwy. Nie chcę już być Birmańczykiem w drugiem życiu. Chcę być Japończykiem — z O-Toyo przy boku — i mieszkać w domu podobnym do pudełka.
— Ach! — westchnął profesor. — Jest dużo miejsc gorszych od tego... Ale wiesz, że nasz statek odchodzi o czwartej? Każmy podać rachunek i jazda!
Pozostawiłem moje serce przy O-Toyo. Może je odnajdę w Kobé...