Strona:Rudyard Kipling - O człowieku, który chciał być królem.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Bóg jest wielki, krzyknęła w półcieniu Ameera. — Wszystkie nieszczęścia dziecka ściągnąłeś na swoją głowę.
— Aj, ale jak ty się czujesz, życie mego życia? Stara kobieto, jakże z jej zdrowiem?
— Zapomniała o swych cierpieniach z radości, że powiła to dziecię. Wszystko dobrze — ale mów cicho — rzekła matka.
— Do wyzdrowienia brakowało mi właśnie tylko ciebie — odezwała się Ameera. — Mój królu, długi czas byłeś daleko odemnie. I jakież to podarki masz dla mnie? Aha, tym razem to ja mam podarek dla ciebie. Patrz, życie moje, patrz! Widziałeś kiedy na świecie takie dzieciątko? Nie, jestem tak osłabiona, że ręki od niego usunąć nie mogę.
— Więc odpoczywaj i nie mów. Jestem przy tobie, bachari (mała kobieta).
— Dobrze to powiedziałeś, bo to jest węzeł i lina (peechari) między nami, węzeł, którego już nic rozwiąże. Patrz, czy możesz patrzyć w to oślepiające światło? On jest bez zmazy i skazy. Nigdy nie było takiego chłopca. Ja illach! Będzie pundytą (pundyta — tajny wywiadowca z topograficznej sekcji angielskiej w Indjach) — nie, będzie żołnierzem królowej. A słuchaj, życie moje, czy będziesz mnie kochał jak przedtem, mimo, że jestem słaba,