Strona:Rudyard Kipling - O człowieku, który chciał być królem.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— To bardzo mieszane towarzystwo — rzekł Dravot z namysłem. — Na nic nam się nie zda znać wszystkie nazwy tych plemion. Im więcej plemion, tem bardziej się żrą i tem lepiej dla nas. Z Dżagdallaku do Aszang Himm!
— Ale wszystko to, co się tu o tych krajach czyta, jest tak dorywcze i niedokładne, jak tylko może być! — zaprotestowałem. — Właściwie to nikt nie wie nic konkretnego. Macie tu tom „United Services Institute“. Przeczytajcie, co mówi Bellew.
— Gwiżdżę na Bellewa! — wykrzyknął Carnehan — Dan, słuchaj, to jest banda śmierdzących pogan, a książka tu mówi, że oni myślą, że są krewnymi Anglików.
Paliłem cygaro, gdy tymczasem moi goście wertowali Raverty, Wooda, mapy i encyklopedję.
— Nie potrzebujecie czekać na nas — zwrócił się do mnie grzecznie Dravot. — Jest już gdzieś koło czwartej. Możecie iść spać, a my zabierzemy się stąd, gdzieś o szóstej i bądźcie pewni, nie ukradniemy ani świstka. Niema co siedzieć nad nami. Jesteśmy dwaj spokojni warjaci, lecz jeśli zechcecie przyjść jutro wieczór do seraju, będziemy mogli pożegnać się z wami,
— Wy jesteście istotnie dwaj warjaci — odpowiedziałem — i albo będziecie musieli wró-