Strona:Rudyard Kipling - O człowieku, który chciał być królem.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

oświecenia publicznego — napisałby naraz list do wicekróla i może pozbawionoby mnie mego prawa do honorowego werbla na bębnie...
Odkręcił ustnik od swych nargilów, przykręcił drugi ustnik z czystego bursztynu i podał mi nargile.
— Nie poprzestając na odmawianiu mi podatku — mówił dalej — ten cudzoziemiec odmawia także robocizny przy naprawie dróg i do tej zdrady podjudza jeszcze mój własny lud. A przecie, kiedy chce, bardzo z niego zręczny wyławiacz pni! Wśród swoich ludzi nie mam ani jednego, któryby tak zręcznie i śmiało, jak on, brał się do usuwania zatorów, jakie się robią na rzece, kiedy pnie ugrzęzną.
— Ale on kłania się obcym bogom! — wtrącił nieśmiało prezes ministrów.
— To mnie nie obchodzi — odpowiedział Król, w sprawach religijnych tolerancyjny, jak Akbar. — Dla każdego swój Bóg, a ogień lub Matka Ziemia dla wszystkich na końcu. Mnie bunt obraża.
— Król ma armję! — podsunąłem. — Czy Król nie spalił domostwa tego człowieka i nie pozostawił go nagiego na pastwę rosy nocnej?
— Cóż znowu, chata to chata, utrzymuje człowieka przy życiu. Ale raz, kiedy jego wykręty już mi się znudziły, wysłałem przeciw