Strona:Rudyard Kipling - O człowieku, który chciał być królem.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dy owca przeszła w inne wcielenie, udałem się wśród deszczu do króla. Król wysłał swą armję z poleceniem eskortowania mnie, ale armja została na pogawędce u mego kucharza. Żołnierze są na całym świecie bardzo do siebie podobni.
Pałac — o czterech pokojach, pobielany, był domem z drzewa i gliny, najpiękniejszym w górach w promieniu marsza dziennego. Król ubrany był w purpurowy kaftan aksamitny, białe muślinowe szarawary i szafranowo-żółty kosztowny turban. Posłuchania udzielił mi w małym, dywanami wysłanym pokoju, wychodzącym na dziedziniec pałacowy, zajęty przez rządowego słonia. Wielkie zwierzę było omatulone i poprzywiązywane od trąby do ogona, a krzywizna jego grzbietu rysowała się imponująco na tle mgły.
Zastałem wprawdzie premjera i ministra oświaty, którzy mnie przedstawili, dwór jednak został odprawiony, ze względu na pokuszenie, w jakie uczciwość jego wwieść mogły dwie rzeczone już butelki. Kiedy się skłoniłem, król włożył mi na szyję wieniec z silnie pachnących kwiatów i zapytał, jak moja czcigodna obecność raczy się mieć. Odpowiedziałem, że dzięki przynoszącemu szczęście widokowi jego twarzy mgły nocne zmieniły mi się w blask słoneczny, a dzię-