Strona:Rudyard Kipling - Nowele (1892).djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Eh! wyszedł na polowanie — mówiłem.
Wtem w jednem z okien dostrzegłem światło palącej się lampy. Godzina była czwarta popołudniu. Zatrzymaliśmy się na ganku, dech wstrzymując. Z wnętrza domu, jak z ula, dolatywało brzęczenie much. Major odkrył głowę, weszliśmy milcząc i ostrożnie.
Martwe zwłoki leżały zimne śród pustej, bielonej komnaty. Rewolwer rozsadził czaszkę. Fuzji nie wyjęto z futerałów, pościel była nietkniętą, na stole teka i rozrzucone fotografje... Ha! ukrył się ze śmiercią niby szczur zatruty.
Major mruczał pod wąsem: «Biedne dziecko! biedne djablątko!» — a zwrócony do mnie, rzekł:
— Liczę na twą pomoc.
Zrozumiałem w czem rzecz. Podszedłem do stołu, usiadłem, zapaliłem cygaro i zacząłem przeglądać papiery; major stał za mną i patrząc mi po przez ramię, powtarzał:
— Spóźniliśmy się! Biedne dziecko, biedne djablątko! Tak daleko od ludzi, jak szczur w norze.
Przybywszy tu, spędził zapewne resztę nocy na pisaniu listów: do pułkownika, do rodziców, do jakiegoś tam w ojczyźnie dziewczęcia. Natychmiast potem musiał się zastrzelić i leżał tak martwy od godzin kilku.
Czytałem kartę za kartą, w miarę jakem je kończył, podając majorowi.
Teraz dopiero widzieliśmy, jak dalece towarzysz nasz brał wszystko do serca i wszystko na serjo. Pisał o «hańbie, której przeżyć nie zdoła, o upadku bez powstania, o niestartej plamie, o zmarnowanem życiu». Były tam inne, jeszcze bardziej poufne zwierzenia dziecka przed rodzicami, których druk tykać nie powinien. Najbardziej rozdzierający był list do pozostałego w ojczyźnie dziewczęcia. Coś mię w gardle dusiło, gdym przedśmiertne to odczytywał pisanie. Major nie usiłował nawet łez powstrzymać, otwarcie ocierał oczy, co