Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gdy sprzykrzą się im zerwane z drzewa orzechy, rzucają je bez ceremonji na ziemię. Bywa też, że przez pół dnia wloką gałąź, chcąc z niej sporządzić rzekomo jakąś rzecz niezwykłą, a potem ni stąd nie zowąd łamią ją w kawałki. Nie do pozazdroszczenia jest los onego człowieka... Pozatem, one przezywały mnie... żółtą rybą... czy nie tak?
— Glistą... glistą... glistą ziemną! — poprawiła go Bagheera. — A nie szczędziły ci też innych przezwisk, których przez wzgląd na przyzwoitość nie powtórzę.
— Trzeba więc dać im nauczkę, jak mają się wyrażać o swoim panu! A-a-a-sz-sz-sz! Musimy dopomóc ich słabej pamięci! Ale dokąd-że one to uciekły z tem szczenięciem?
— Jedynie dżungla mogłaby o tem coś powiedzieć! — odpowiedział Baloo. Zdaje mi się, że w stronę zachodnią. Myśleliśmy, że ty nam coś o tem powiesz, wężu Kaa!
— Ja? S-skądże? Czasem schrupię jaką małpę, gdy mi wlezie w drogę, ale nie mam zwyczaju polować na plemię Bandar-logu... podobnie jak nie poluję na żaby... ani też na ten zielony skrzek, co się zbiera, niby szumowiny, na powierzchni bajora.
— Wzwy-y-ż! wzwyż! wzwyż! wzwyż! Hola! hej! hej! Spojrzyj wzwyż, niedźwiedziu Baloo z Wilczej Gromady seeoneńskiej!
Baloo spojrzał wgórę, by zobaczyć, skąd ten krzyk dochodzi — i ujrzał nadlatującego myszołowa Chila, którego szeroko rozpięte skrzydła