Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nocy... a łaska bogów puszczańskich i życzliwość słoni jest przy nim. Będzie z niego kiedyś słynny tropiciel... większym będzie człowiekiem, niż ja... nawet niż ja, Machua Appa! Bystrem okiem wypatrzy ślad wszelki — czy to zastarzały, czy świeży, pojedynczy czy splątany. Włosek mu z głowy nie spadnie, ilekroć wbiegnie do keddy, popod brzuszyska potworów, by pętać najdziksze zębacze... a jeżeli potknie się i upadnie przed stopami pędzącego cwałem samca, ten pozna, kto on zacz, i nie zmiażdży go w pędzie. Ej, hej! cni mościdobrodziejowie chodzący w łańcuchach! — (to mówiąc, zwrócił się ku rzędowi słupów, gdzie stały przytroczone słonie) — ten oto malec podpatrzył wasze pląsy w waszych matecznikach... czego dotąd nie widział nikt z ludzi! Złóżcie mu hołd, mościdobrodziejowie! Salaam karo, moje dzieci! Oddajcie pokłon Toomai’emu, Druhowi Słoni! Gunga Pershad, ahaa! Hira Guj, Birchi Guj, Kuttar Guj[1], ahaa! Pudmini, tyś go widziała podczas tańca... a ty także, Kala Nagu, perło wszystkich słoni! ahaa! Razem! Pokłon Toomai’emu, Druhowi słoni! Barrao!

Aż na ten ostatni dziki okrzyk cała linja, jak jeden mąż — a raczej, jak jeden słoń — zadarła trąby do góry, aż ich koniuszki wsparły się o czoło — i huknął zew powitalny, ogłuszająca fanfara, jaką słyszy tylko wicekról Indji. Był to Salaamut Keddy!

  1. Czytaj Ganga Parszad, Hajra Gadż, Berczi Gadż, Kattar Gadż.