Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

winy. Gdy Rikki-Tikki przechodził ścieżką, posłyszał rzucone przezeń hasło: „Baczność!“ brzmiące jak mały dzwonek zwołujący na obiad — poczem rozbrzmiały mocniejsze już tony:
— Brzęk! Brzęk! Brzęk! Stuk, stuk! Nag już zdechł! Brzęk! Brzęk! Nagaina zdechła też! Brzęk! Brzęk! Stuk!
Na to hasło rozśpiewały się wszystkie ptaki w ogrodzie i wszystkie żaby poczęły rechotać radośnie — albowiem Nag i Nagina zjadali nietylko pisklęta ale i żaby.
Gdy Rikki przybył do domu, wyszedł na jego spotkanie Teodorek wraz ze swym tatusiem i mamusią (wciąż jeszcze bladą, bo niedawno dopiero ocucono ją z omdlenia) — i wszyscy troje witali go niemal ze łzami w oczach, a z głośnym krzykiem. Na kolację jadł wszystko co mu podano, a najadłszy się do syta, poszedł do Todziowego łóżka i spał razem z chłopcem. Tu zobaczyła go matka Teodorka, gdy weszła późną nocą, by doglądąć swego synka.
— On ocalił nas oboje i Todzia — odezwała się do męża. — Pomyśl sobie tylko... on ocalił nam życie!
Mangusy sypiają bardzo czujnie, więc Rikki-Tikki, posłyszawszy szmer, zerwał się na równe nogi:
— Aha, to państwo! — mruknął. — Nie macie czego się lękać! Wszystkie kobry już wyzdychały... a gdyby nawet jeszcze jaki gad się zjawił, to przecie nie od parady tu jestem!