Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żerają mrówki koło grządki melonów! Hej! po czemu jajko, mościa pani?
Nagaina wykonała już całkowity obrót w tył, zapomniawszy o wszystkiem w świecie i myśląc jedynie o ratowaniu ostatniego żmijątka. Rikki-Tikki doznał ulgi — widząc jak ojciec Todzia pospiesznie wysunął muskularną dłoń, pochwycił chłopca za ramię i przyciągnął go w bezpieczne miejsce poza małym stoliczkiem zastawionym filiżankami, gdzie już nie mogła go dosięgnąć Nagaina.
— Zyg! zyg! zyg!... Rik-tik-tik! rechotał złośliwie Rikki-Tikki. — Chłopak zdrów i żyw! Zyg! zyg! zyg! A wiesz, kto to chwycił Naga za łeb dziś nocą w łazience? To ja! to ja! to ja! Tak! tak! tak! Rik-tik-tik!
Zaczął podskakiwać wszystkiemi czterema łapami naraz, trzymając jednak pysk wciąż przy ziemi.
— Tak! tak! Rzucał mną to wtył to wprzód, ale nie mógł mnie zrzucić. Zczezł marnie, jeszcze zanim duży człek rozpłatał go wpół! Za moją to stało się przyczyną! Rikki-tikki-t-k-t-k! Pójdź, pójdź, Nagaino! Nie wzbraniaj się walczyć ze mną! Krótki będzie czas twego wdowieństwa!
Nagaina spostrzegła, że wymknęła jej się sposobność zabicia Teodorka, a o wyrwaniu jajka z łap Rikkiego ani marzyć nie można było.
— Oddaj mi to jajko, Rikki-Tikki. Oddaj mi ostatnie z moich młodych, a pójdę sobie precz i nigdy nie powrócę! — odezwała się, pochylając głowę.