Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie jest zdechły, ale omdlały wskutek braku powietrza. Owinięto go przeto kłębkiem waty i postawiono w ciepłem miejscu. Niebawem ichneumon otworzył ślepki i kichnął.
— A teraz — odezwał się duży człowiek (był to Anglik, który właśnie niedawno wprowadził się do owego bungalow) — nie straszcie go, a zobaczymy, jak będzie nam się sprawował.
Nastraszenie mangusa to jedno z najtrudniejszych przedsięwzięć w świecie — bo to stworzenie jest od nosa aż po koniuszek ogonka naszpikowane ciekawością. Dewiza rodu mangusów brzmi: „Biegaj i szukaj!“ — Rikki-Tikki był mangusem z krwi i kości. Obejrzał watę, spróbował i uznał, że jest w smaku niedobra, obiegł cały stół wokoło, siadł na dwóch łapkach, przyprowadzając do ładu futerko, poskrobał się, a nakoniec skoczył na ramię chłopczykowi.
— Nie bój się, Teodorku! — odezwał się ojciec. — On ma taki zwyczaj zawierania przyjaźni.
— Oj, oj! — zawołał Teodorek. — Jak on mnie łaskocze w szyję!
Rikki-Tikki zajrzał chłopcu za kołnierz, obwąchał mu ucho, poczem zsunął się nadół, siadł na podłodze i począł trzeć koniec nosa.
— Mocny Boże! — zdumiała się matka Teodorka. — Dzikie zwierzątko, a tak grzecznie się zachowuje! A jak się z nami spoufalił! Pewno dlatego, żeśmy względem niego byli tak uczynni.
— Wszystkie mangusy mają tę samą naturę — odpowiedział jej małżonek. — Jeżeli Teodorek nie