Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niach arabskiego handlarza końmi. Doniósł o tem naastępnie we właściwym czasie łącznikowy „E. 23“, któremu zlecono dalszy ciąg tej roboty.
Te właśnie i inne jeszcze fakty, które się nadają do omawiania, sprawiły, że Mahbub i Creighton kiwali nad tem poważnie głowami.
— Niech więc go pan puści wraz z jego Czerwonym Lamą — mówił Mahbub z widocznym przymusem. — On kocha tego starego. Nauczy się przynajmniej mierzyć swoje kroki przy pomocy różańca.
— Ja już miałem z tym starym trochę do czynienia... listownie — rzekł, uśmiechając się do siebie Creighton. — Dokąd to on idzie?
— Włóczy się po całym kraju, jak to robił przez trzy ostatnie lata. Szuka jakiejś Rzeki Uzdrawiającej. Klątwa Allaha niech spadnie na tych... — zawołał Mahbub, ale się opanował. Gdy wraca z włóczęgi, odpoczywa w świątyni Tirthanker lub w Buddh Gaya. Prócz tego, jak wiemy, jeździ do szkoły zobaczyć się z chłopcem, który już za to był kilkakrotnie karany. To warjat zupełny, ale spokojny człowiek. Spotykałem się z nim parę razy. „Babu” miał też z nim do czynienia. Śledziliśmy go przez trzy lata. Niema znów tak wielu Czerwonych Lamów w Hindostanie, aby można było zgubić ich ślad.
— Babu są bardzo ciekawi — rzekł w zamyśleniu Lurgan. — Czy wiecie panowie, do czego Hurree Babu dąży? Chce zostać członkiem Królewskiego Towarzystwa za zbieranie etnologicznych wiadomości. Powiadam panu, że opowiedziałem mu wszystko, co słyszałem o Lamie od Mahbuba i od chłopca. Hurree Babu jedzie do Benares... na własny koszt, jak sądzę.
— Nie wiem o tem — odrzekł krótko Creighton. Płacił on sam koszta podróży Hurree’ego, tylko

—   43   —