Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go otruto. Niezwykła skrzynka z lekarstwami, dar od „Babu”, nie przydała mu się na nic, chociaż Kim uzupełnił jej zawartość w Bombaju. Mahbub miał sprawy do załatwienia w Quetta i tam to Kim, jak sam Mahbub przyznawał, zarobił na swoją podróż, a może nawet i więcej, spędziwszy cztery interesujące dni na służbie w domu pewnego tłustego sierżanta, któremu z jego książki służbowej, małej, pergaminowej, skopjował dokument i zrobił to w czasie jednej parnej nocy. Dotyczyła ona wyłącznie handlu bydłem i wielbłądami. Dokonał tej pracy przy świetle księżyca, leżąc ukryty za przybudówką. Później położył dokument na dawne miejsce, i na rozkaz Mahbuba porzucił służbę bez zapłaty, a następnie dogonił Afgana o sześć mil dalej z czysto przepisaną kopją na piersiach.
— Ten żołnierz to tylko mała ryba — mówił mu Mahbub Ali. — Ale złapiemy kiedyś jeszcze i większe. On sprzedaje tylko woły za podwójną cenę; jedną bierze dla siebie, a drugą daje rządowi, co zresztą, jak sądzę, nie jest grzechem.
— Dlaczego nie można było zabrać tej książeczki i uciec z nią?
Bo wtedy przeląkłby się i powiedziałby swemu przełożonemu. A wtedy moglibyśmy stracić wielką ilość nowych karabinów, które płyną teraz z Quetta na północ. Gra idzie teraz na wielką skalę, tak, że niejeden może część jej tylko naraz widzieć.
— Oho — rzekł Kim i zamilkł.
Działo się to w czasie letnich wakacji po otrzymaniu nagrody za postępy w matematyce. Święta Bożego Narodzenia spędził Kim, po urwaniu dzisięciu dni na własne przyjemności, u Sahiba Lurgana, gdzie przeważną część czasu przesiedział przy trzaskającym ogniu, bo droga do

—   36   —