Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dlaczego? Jeżeli Góry wzmacniają ci siły z dnia na dzień? Przypomnij sobie, jak byliśmy obaj słabi i bezsilni tam poniżej Doon.
— Nabrałem sił do grzechu i do zapominania. W górach stałem się kłótliwym i zabijaką. — Kim ugryzł się w język, żeby się nie roześmiać. — Sprawiedliwe i nieomylne jest Koło Życia, nie zbłądzi ani na włos. Gdy byłem mężczyzną, już dawno temu, poszedłem na pielgrzymkę do Guru Ch’wan, gdzie są święte topole (tu wskazał w stronę Bho-tan), i gdzie trzymają świętego Konia.
— Cicho, cicho! Słuchajcie! — rozległy się głosy wśród górali z Shamlegh, wytężających ciekawie słuch. — On mówi o Jam-lin-nin-K’or, o Koniu, który obiega cały świat w jednym dniu.
— Ja mówię teraz tylko do mego cheli — rzekł Lama z łagodnym wyrzutem, poczem górale zniknęli jak szron, gdy topnieje na południowych stokach gór w świetle porannego słońca. — Nie szukałem wówczas prawdy, tylko doktrynerstwa i czczej gadaniny. Wszystko to było ułudą. W Guru Ch’wan piłem piwo i jadłem chleb. Następnego dnia powiedział ktoś: „Idziemy walczyć z klasztorem Sangor Gutok w dolinie, aby rozstrzygnąć (uważ jak Złość wiąże się z żądzą użycia), który opat ma ustanawiać obrządki na nizinach i ciągnąć korzyść z modlitw, drukowanych w Sangor Gutok. Poszedłem i walczyliśmy tego dnia przez cały dzień.
— Jakże to było, Świętobliwy?
— Naszemi długiemi żelaznemi piórnikami, jak mogłeś to widzieć zresztą... Powiadam ci, walczyliśmy pod świętemi topolami, obaj opaci, my wszyscy zakonnicy, a jeden z nich przeciął mi czoło aż do kości. Patrz — rzekł, odsuwając na tył głowy kapelusz i pokazał mu białą pomarszczoną bliznę. — Sprawiedliwe i nieomylne jest

—   171   —