Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzeki Indus do Han-lé (znam dobrze tę drogę), a potem na dół, widzisz pan, do Bushahr i doliny Chini. Przekonałem się o tem, zasięgając wiadomości i rozpytując chłopów, których leczę tak skutecznie. Nasi przyjaciele zabawiali się tam dość długo i zrobili duże wrażenie. W ten sposób znani są dobrze naokół. Zobaczysz pan, że ich przyłapię gdzieś w dolinie Chini. Zechciej więc pan łaskawie dawać baczenie na mój parasolik.
„Parasolik” chwiał się więc jak dzwonek leśny, poruszany wiatrem, i sunął ku dolinom lub okrążał zbocza górskie, a Lama i Kim, kierując się podług kompasu, spotykali go zawsze w tej samej porze wieczorem, sporządzającego swe leki i proszki. — Szliśmy taką-to a taką drogą — mówili, poczem Lama wskazywał palcem przebytą drogę, a „parasolik” rozpływał się w pochwałach. Przeszli potem w czasie mroźnej nocy księżycowej przesmyk zasypany śniegiem, gdzie Lama, pokpiwując sobie łagodnie z Kima, szedł na czworakach, podobny do wielbłąda z Backtrji — stworu o krótkiej twardej szerści, który się rodzi hen, w śniegach, a którego Kim widywał czasem na Kaszmirskim placu targowym. Przebrnęli przez zaspy śniegowe i przez zaśnieżone skały parafinowe, gdzie przed wichrem musieli szukać schronienia w obozie Tybetańczyków, pędzących ku dolinom ze stadami chuderlawych owiec, z których każda dźwigała na sobie worek z boraksem. Potem, przez zaśnieżone garby górskie porosłe trawą i przez las dostali się znów na zielone murawy. Przez cały czas ich wędrówki położenie szczytów Kedarnath i Badrinath było ciągle to samo, i dopiero po całym szeregu dni, Kim wydostawszy się na niepozorne, zdałoby się, wzgórze, wysokie na jakie dziesięć tysięcy stóp, mógł

—   133   —