Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nia, zmieszana z siarką i noszona w skórze z węża, miała być skutecznym środkiem przeciw cholerze. Symbolizm jednak interesował go bardziej, niż wiedza. Hurree Babu krytykował te poglądy z czarującą uprzejmością, tak, że Lama począł nazywać go grzecznym doktorem. Hurree Babu odrzekł, że uważał się tylko za niedoświadczonego poszukiwacza misterjów. Koniec końcem dziękował bogom, że znalazł się przecież raz w życiu wobec prawdziwego mistrza. On sam uczył się u Sahibów, którzy nie żałują wydatków na naukę, gdy się przypomni, co za wspaniałe gmachy postawili dla niej w Kalkucie. On pierwszy był jednak gotów przyznać, że poza wiedzą ziemską istnieje jeszcze inna, a tę zdobywa się przez długie i samotne rozmyślanie. Kim patrzył na niego z zazdrością. Ten Hurree Babu, którego on znał, — ów tłusty, rozlewny, nerwowy Babu — znikł gdzieś bez śladu, podobnie, jak ów wczorajszy handlarz lekarstwami. Został tylko ugrzeczniony, uprzejmy, uważający, umiarkowany i pełen doświadczenia życiowego, wypróbowany przeciwnościami losu człowiek, chciwy mądrości płynącej z ust Lamy. Stara pani wyznała przed Kimem, że nie mogła pojąć tego wszystkiego. Lubiła recepty na czary, pisane grubo atramentem, który można było zmyć wodą, receptę połknąć i koniec na tem. Tymczasem na co mogli się przydać bogowie? Lubiła mężczyzn i kobiety i chętnie mówiła o nich — o różnych znajomych sobie książątkach udzielnych z przeszłości, o swej własnej młodości i urodzie; o szkodach wyrządzonych przez lamparty i ekscentrycznościach azjatyckiej miłości, o przymusie ubezpieczeniowym i płaceniu podatków, o ceremonjach pogrzebowych, o swoim zięciu, troskach i potomstwie

—   122   —