Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zrujnowani na zdrowiu królowie i żarłoczni Bengalczycy. Ale największe ich zyski pochodzą z pomagania... żeby się dzieci nie mogły urodzić.
Stara dama roześmiała się. — Nie bądź-no zazdrosny. Więc uważasz, że gusła i czary lepsze są od medykamentów, co? Ja temu nigdy nie przeczyłam. Postaraj się koniecznie, żeby twój Świętobliwy dał mi jutro jaki dobry amulet.
— Tylko ignoranci mogą przeczyć — dał się słyszeć nagle gruby, z trudem dobywający się głos z ciemności, poczem jakaś ciemna figura zbliżyła się i usiadła przy nich na ziemi. — Tylko ignoranci mogą przeczyć, że czary są bez wartości. Ale również trzeba być ignorantem, żeby nie uznawać pożytku medykamentów.
— Udało się szczurowi znaleźć kawałeczek szafranu i zdaje mu się, że jest już doktorem — odciął się Kim.
— Syn kapłana pamięta, jak się nazywała jego niańka i imiona trzech bogów, i dlatego zdaje mu się, że potrafi niebezpiecznie przeklinać. — Poczem dodał: — Ale ja, ja uczę alfabetu i nauczyłem się wszystkiego od Sahibów.
— Sahibowie nigdy się nie starzeją. Jeszcze wtedy, gdy są już starymi dziadkami, tańczą i bawią się, jak dzieci. To twarde plemię — piszczała cieniutko dama zza firanek lektyki.
— Mam także w mojej apteczce środki na uśmierzanie złości i irytacji; doskonale spreparowaną „sina”, zrobioną w czasie pełni księżyca; a potem różne żółte proszki, tak jest — „arplan” z Chin, który potrafi odmłodzić mężczyznę ku zdumieniu całego jego fraucymeru; szafran z Kaszmiru. Tak. Wielu ludzi, co już nie żyją...
— O, bardzo temu wierzę — rzekł Kim.
— ...pamiętało, co warte są moje lekarstwa. Ja

—   108   —