Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znak kasty w Saddhu nad posypanemi popiołem brwiami.
— Służę zaledwie od dwu dni i należę do „Gry”, bracie — odrzekł Kim. — Zasmaruj sobie więcej popiołem piersi.
— A czy znasz Lekarza chorych pereł? — Rozłożył swój długi, ciasno zwinięty szal z turbanu i pośpiesznie okręcił go sobie ponad lędźwiami i poniżej, zwijając go na sposób pasa, jaki noszą ludzie z kasty „Saddhu”.
— Ha. Więc poznałeś jego rękę? Był on przez jakiś czas moim nauczycielem. Musimy teraz obnażyć twoje nogi. Popiół przyda się na twoje rany. Nasmaruj je nim.
— Byłem ja kiedyś jego dumą, ale tyś lepszy odemnie. Bogowie są na nas łaskawi. Daj-no mi tego.
Było to pudełeczko z pigułkami opium, leżące między drobiazgami w węzełku rolnika. E. 23 przełknął ich całą garść. Dobre są na głód, strach i chłód. I oczy robią się od nich czerwone. — Teraz nabrałem znów odwagi do dalszego prowadzenia „Gry”. Brak mi tylko szczypców, jakich używają „Saddhu”. A co zrobimy z moją starą odzieżą?
Kim zwinął ją w węzełek i ukrył w szerokich fałdach swojej tuniki. Żółtą okrą wysmarował mu jeszcze nogi i piersi, które przedtem natarł już mąką, popiołem i szafranem.
— Śladów krwi na nich jest tyle, bracie, że wystarczy, aby cię powieszono.
— Być może, ale niewarto tej odzieży wyrzucać przez okno... No, teraz skończone — zawołał Kim, a w głowie jego drżała dziecinna radość.
— Obróć-no się i spójrz, Dżacie.

—   88   —