Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uważnie. Jeżeli prawdą było, jak opowiadał, że wóz ciągnął go po ziemi, to na skórze jego powinny były być ślady zdrapania i sińce, tymczasem wszystkie obrażenia widoczne na nim, były to rany cięte, jakby od noża, a zwykły upadek z wozu nie mógł znów przyprawić kogoś o tak szalone przerażenie, jakie widoczne było na twarzy nieznajomego. A gdy drżącemi palcami usiłował związać podarty muślin na szyi, odsłonił tym ruchem zawieszony amulet, podobny do tych, jakie używane są do podtrzymywania odwagi. Zwyczaj noszenia amuletów jest wprawdzie powszechny, ale nie wiesza się ich na specjalnej roboty miedzianym łańcuszku, a przytem, amulety używane dla zabezpieczenia się przed febrą, zawsze ozdobione są czarną emalją na srebrze. W przedziale oprócz Lamy i rolnika nie było nikogo, wagon zaś na szczęście, staroświeckiego typu, zamknięty był z boków, tak, że w czasie ruchu pociągów nikt nie mógł wejść do niego. Kim zrobił gest, jakby się chciał podrapać na piersi, przez co odsłonił i pokazał również i swój amulet. — Twarz Mahratty zmieniła się natychmiast na widok amuletu Kima, poczem nieznajomy odkrył jeszcze wyraźniej swój amulet.
— Tak jest — mówił nieznajomy, zwrócony w stronę rolnika. Śpieszyło mi się na pociąg, a tan łajdak woźnica zawadził kołem o rów i nietylko, że mnie wywalił na ziemię, ale ponadto i całą miskę „tarkeean”. Nie miałem dziś szczęścia.
— To wielka szkoda — odrzekł rolnik.
— A kto ją ugotował? — zapytał Kim.
— Pewna kobieta, — odparł Mahratta, podnosząc wzrok na Kima.
— Ugotować „tarkeean” potrafi przecież każda

—   80   —