Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dził, prorokował. Ale opatrzność czuwa nad warjatami. Jego oficerowie okazywali mu szczególne względy.
Lama, przypomniawszy sobie, że się znajduje w obcym kraju, wrócił znów do narzecza urdyjskiego.
— Słuchajcie historji o Strzale, którą nasz Pan wystrzelił z łuku, — rzekł do otoczenia.
Opowiadanie to było dla nich bardziej dostępne, słuchali go więc z wielkim zajęciem.
— I teraz, o narodzie hinduski, idę szukać tej Rzeki. Czyż mógłby mi kto z was wskazać do niej drogę?..
— To Ganges — tylko Ganges — który oczyszcza z grzechu, — poszedł szept odpowiedzi przez cały wagon.
— Przecież nasi bogowie są łaskawi, — rzekła żona rolnika, spoglądając przez okno.
— Patrzcie, jak pobłogosławili nam zbiory.
— Znaleźć jakąś rzekę w Pendżabie nie jest rzeczą łatwą, — odparł jej mąż. — Dla mnie naprzykład, wystarcza mały strumyk, który mi nawadnia pola i dziękuję za to Bhumji, domowemu bóstwu. — I począł naciągać ubranie na swe bronzowe, muskularne ramię.
— Czy sądzisz, że Pan nasz zaszedł aż tak daleko na Północ? — zapytał Lama, zwracając się do Kima.
— Być może, — odparł skromnie Kim, wypluwając czerwony sok przeżutego ziela.
— Ostatnim z wielkich, — rzekł z powagą Sikh — był Sikander Julkarn (Aleksander Wielki). Pobudował on drogi w prowincji Jullundur i założył zbiornik wody w pobliżu Umballi. Budowle te ostały się do dziś dnia. Nie słyszałem jeszcze nigdy o twoim Bogu.
— Niech ci włosy wyrosną, a mów po pendżabsku, — rzekł do Kima młody żołnierz, żartobliwie cy-