Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mów, mógł wprawdzie na chwilę ściągnąć na siebie uwagę ale nikomu nie przyszłoby na myśl, aby ich właśnie podejrzywać lub, co gorsza, obrabować.
Kazał sobie podać parę świeżych węgielków do swej „hookah“ (fajki) i zamyślił się nad tą sprawą. W najgorszym razie, myślał, gdyby chłopca spotkało jakie nieszczęście, to papier dany mu nie mógł nikomu zaszkodzić. I wtedy swobodnie udałby się sam do Umballi i dotyczącej osobie ustnie powtórzyłby wiadomości. Lecz raport R. 17 był treścią całej sprawy — byłoby więc trochę niewygodnie, gdyby nie doszedł do właściwych rąk. Jednakowoż Bóg jest wielki, a Mahbub czuł, że uczynił wszystko, co leżało w jego mocy. Kim był jedyną istotą, która nigdy przed nim nie skłamała.
Byłoby to fatalną cechą charakteru Kima, gdyby Mahbub nie był wiedział, że przed kim innym, dla własnych celów lub interesów Mahbuba, Kim potrafi łgać tak, jak tylko potrafi to człowiek wschodni.
Potem Mahbub Ali, podążył przez seraj do „Bramy Harpij“, które podmalowują sobie oczy i czyhają na cudzoziemców, a po niedużym wysiłku udało mu się wywołać pewną dziewczynę, przyjaciółkę, jak miał powody przypuszczać, pewnego gładkolicego bramina, który badał jego prostodusznego, głupkowatego Baltisa w sprawie owych telegramów. Był to ze strony Mahbuba szalony postępek; zaczęli bowiem oboje pić perfumowaną wódkę wbrew przykazaniom proroka i Mahbub upił się cudownie, a wrota jego ust rozwarły się i na chwiejnych nogach uganiał się za „Kwiatem Rozkoszy“, aż padł na poduszki, gdzie „Kwiat Rozkoszy“, z pomocą przystojnego bramina obszukała go najdokładniej, od stóp do głów.