Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzezimieszkowie i złodzieje, oraz urzędnicy-krajowcy. Kurtyzany dyskutują tam o sprawach, które uchodzą za najgłębsze tajemnice indyjskiego rządu; tu zbierają się wszyscy pod-pod-agenci różnych pomniejszych państewek. Tam to wynajął sobie Mahbub Ali pokój, który można było zamknąć o wiele pewniej i bezpieczniej, niż jego szopę w Lahorze, w domu handlarza trzodą, Mahometanina. Widocznie, że i tam działy się cuda, bo o zmierzchu do pokoju tego wszedł chłopak stajenny, odziany w strój mahometański, a w godzinę potem wyszedł z niego, wprawdzie również chłopiec, ale zgoła inny, niepodobny do tamtego, (dzięki doskonałemu barwikowi dziewczyny z Lucknow), którego ubranie kupione widocznie gdzieś w sklepie, niezbyt zgrabnie na nim leżało.
— Widziałem się z Sahibem Creightonem i rozmawiałem z nim — mówił Ali Mahbub — i po raz drugi Ręka Przyjaźni odwróciła od ciebie Bicz Kary. Mówi on, że straciłeś napróżno sześćdziesiąt dni na włóczędze i że skutkiem tego zapóźno już wysyłać cię do jakiejkolwiek szkoły w górach.
— Mówiłem, że moje wakacje należą do mnie. Nie będę chodzić dwa razy do szkoły. To jest jeden z moich warunków.
— Nie mówiłem jeszcze Pułkownikowi o twoich warunkach. Teraz masz mieszkać w domu Sahiba Lurgana aż do czasu, póki nie będziesz musiał wrócić do Nucklao.
— Z tobą jednak mieszkałem już wcześniej, Mahbubie.
— Nie rozumiesz zaszczytu, jaki cię spotyka. Lurgan Sahib sam tego zażądał, żebyś był u niego. Musisz tam pójść i zapomnieć na chwilę, że kie-