Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lama zażywał ze wzruszenia tabakę, przecierał okulary i mówił ze zdumiewającym pośpiechem, niesłychaną mieszaniną złożoną z narzecza urdyjskiego i tybetańskiego. Słyszał on o podróżach chińskich pielgrzymów Fo-Hian i Hwen-Thiang i dopytywał się niecierpliwie, czy kustosz posiada również jakie wzmianki o ich podróży. Przewracał bezradnie kartki w dziełach Beala i Stanisława Julien’a, wzdychając głęboko.
— Wszystko jest tutaj. Cały skarb tu zamknięty. — Potem stanął w postawie pełnej uszanowania, słuchając fragmentów szybko przez kustosza tłómaczonych na narzecze urdyjskie. Po raz pierwszy zdarzało mu się słyszeć o pracach uczonych europejskich, którzy za pomocą tych, oraz setek innych dokumentów, sprawdzali święte ustępy z nauki buddaistycznej. Potem pokazał mu kustosz dużą mapę porysowaną i żółto popstrzoną. Bronzowy jego palec posuwał się za ołówkiem kustosza, od znaku do znaku. Było tam Kapilavastu, gdzieindziej znów Królestwo Środka, to znów Mahabodi, ta Mekka Buddaizmu, tu zaś była Kusinagara, smętne miejsce śmierci Najświętszej Istoty. Starzec pochylił na chwilę głowę nad kartami, kustosz zaś zapalił nową fajkę. Kim tymczasem zasnął. Gdy się przebudził, rozmowa obu mężczyzn była już dla niego bardziej zrozumiałą.
— I tak oto, o „Fontanno mądrości“, postanowiłem pójść do tych Świętych miejsc, po których kroczyła Jego święta stopa, do miejsca Jego narodzin, aż do samej Kapili. Potem do Maha Bodhj, które jest Budh-Gayą, do monasteru, do Parku Jeleni, do miejsca Jego śmierci.
Głos lamy przycichł.
— I przybyłem sam tutaj. Przed pięciu, siedmiu, ośmnastu, czterdziestu laty doszedłem do