Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

obszerne, a mogło się zdarzyć, że kilku już mądrych ludzi znalazło się przed nami, którzy zostawili jakąś wzmiankę o miejscu, gdzie płynie nasza Rzeka. W świątyni Tirthanker odbywała się właśnie rozprawa nad tą sprawą; jedni mówią tak, drudzy inaczej. To bardzo dobrzy ludzie.
— Zgoda, ale co robisz obecnie?
— Zdobywam sobie zasługi przez to, że ci pomagam, mojemu cheli, w nabywaniu wiedzy. Kapłan tych ludzi, co służą Czerwonemu Bykowi napisał, że co się tyczy ciebie, wszystko się stanie tak, jak pragnąłem. Wysłałem pieniądze w ilości wystarczającej na rok i przybyłem, jak widzisz, przyglądać się, jak będziesz wchodził w Bramy przyglądać się, jak będziesz wchodził w Bramy Nauki. Półtora dnia czekałem — nie dlatego, żeby mną kierowało jakieś uczucie względem ciebie — to nie należy do Drogi Życia — ale dlatego, że, jak powiedzieli kapłani w świątyni Tirthanker, że skoro dałem pieniądze za naukę, słuszne jest, abym dopilnował końca tej sprawy. To rozwiało moje wątpliwości. Obawiałem się, że może jadę dlatego, że pragnąłbym cię zobaczyć, sprowadzony z mej drogi uczuciem dla ciebie, Ale tak nie jest... a przytem zatrwożył mnie sen, który miałem.
— Ale zapewne, o Świętobliwy, nie zapomniałeś naszej wędrówki i wszystkiego, co się podczas niej wydarzyło? Zapewne i mnie też chciałeś zobaczyć?
— Konie już wypoczęły i czas, by je nakarmić — skarżył się woźnica.
— Idźże do piekła i zamieszkaj tam wraz za swoją bezecną ciotką! — warknął Kim przez ramię do woźnicy.
— Jestem zupełnie osamotniony w tym kraju; nie wiem do czego dążę, ani co się ze mną stanie. Serce moje było w tem liście, który do cie-