Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Powstał, by odejść i jakby mimochodem, zapytał: „Co to za Sahib o złej twarzy, który zostawił „etui“ do cygar?“
— Ach, to chyba Creighton Sahib, ten narwany Sahib, który jest pułkownikiem bez pułku.
Czm-że on się zajmuje?
— Bóg go wie. Kupuje ciągle konie, których nie umie ujeżdżać i rozpytuje się o różne rzeczy, jak: rośliny, kamienie i zwyczaje ludu. Handlarze nazywają go ojcem warjatów, bo łatwo go oszukać na koniach. Mahbub Ali powiada o nim, że jest głupszy od wszystkich innych Sahibów.
— Och! — odrzekł Kim i odszedł. Znał się już nieco na ludziach i wątpił, żeby szaleńcom posyłano informacje, które powołują potem osiem tysięcy ludzi pod broń z armatami.
Naczelny Dowódca całych Indji nie rozmawia z głupcami tak, jak rozmawiał z Creightonem. Głos Ali Mahbuba nie zmieniałby się tak, ile razy wymieniał nazwisko Pułkownika, gdyby Pułkownik był szalony. Z pewnością kryje się tu jakaś tajemnica i Mahbub Ali prawdopodobnie szpieguje dla Pułkownika, jak Kim szpiegował nieraz dla Mahbuba. Pułkownik, podobnie jak handlarz koni, szanował ludzi, którzy nie zdradzają się, że są sprytni. Kim cieszył się więc, że się nie zdradził, iż wie, gdzie leży dom Pułkownika, a kiedy, wróciwszy do baraków, przekonał się, że nie zostawiono żadnego „etui“ do cygar, promieniał cały z radości. Podobał mu się ten tajemniczy mężczyzna, grający w zakryte karty. Jeżeli taki człowiek uchodzić mógł za warjata, to tembardziej mogło to ujść Kimowi.
Nie zdradził żadnych swoich myśli, gdy ojciec Wiktor przez trzy długie poranki rozmawiał z nim o jakichś nowych bogach i bożkach, a zwłaszcza