Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trzewiki. O świcie zbudziły go trąby; nauczyciel złapał go po śniadaniu, podsunął mu pod nos kartkę z małoznaczącemi kreskami, nadawał im bezsensowne nazwy i bił go bez powodu. Kim postanowił go otruć za pomocą opium, pożyczonego u kominiarza z koszar, ale rozważył, że przedsięwzięcie to może być niebezpieczne, ponieważ wszyscy jedli przy jednym stole. (To także było szczególnie niemiłe dla Kima, który wolał w czasie jedzenia odwracać się plecami do ludzi). Następnie próbował uciec do tej wioski, gdzie kapłan usiłował uśpić Lamę. Ale bystrookie straże przy każdem oddaleniu kazały zawracać się małej szkarłatnej figurce. Spodnie i kaftan krępowały mu zarówno ciało, jak umysł, więc odstąpił od swoich zamiarów i zdał się wschodnim zwyczajem na łaskę i niełaskę czasu i okoliczności.
Trzy dni męczarni upłynęły mu w obszernych akustycznych salach. Po południu wychodził na spacer pod eskortą dobosza, który albo milczał uporczywie, albo klął, co już oddawna znudziło ostatecznie Kima.
Chłopak przyjmował jego milczenie i brak zainteresowania się, bijąc go, co było zresztą zupełnie naturalne. Nie obchodził go żaden ze sklepów, leżących w obrąbie koszar. Wszystkich krajowców nazywał „negrami“; słudzy i kominiarze mówili mu ohydne przezwiska, a on, zmylony ich pełną godności postawą, nie domyślał się niczego. Tą obojętnością Kim odwdzięczał się im za bicie.
Czwartego dnia zrana, sprawiedliwość dosięgła dobosza. Poszli obaj razem w stronę placu wyścigowego Umballi. Dobosz wrócił sam, zapłakany, mówiąc, że młodego O’Harę, któremu on nic złego nie zrobił, porwał czerwony negr na koniu; że negr ten wszedł z nim w zbyt bliską styczność, pochwy-