Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiem związany, będzie z szacunkiem się modlił. Spisane przez Sobrao-Satai przy wejściu do uniwersytetu Alahabad, dla wielebnego Teshoo — Lamy, kapłana z Such-zen, szukającego Rzeki, adres: świątynia Tirthanker, Benares. P. M.“ — Proszę zapamiętać, chłopak jest źrenicą oka, a rupje będą wysłane „per hoondie“ trzysta per annum. Na miłość Boską! Powiedzcie mi teraz, czy to majaczenie obłąkanego, czy propozycja człowieka? — Pytam się ciebie, bo mój dowcip jest już prawie na wyczerpaniu.
— Jeśli on mówi, że mi będzie dawać trzysta rupji rocznie, to znaczy, że będzie dawać.
— Aha, więc twój pogląd na tę sprawę jest taki?
— Naturalnie. Jeśli on tak mówi?!
Ksiądz zaczął pogwizdywać, następnie zwrócił się do Kima, jak do równego sobie.
— Ja w to nie wierzę, ale przekonamy się jeszcze. Pojedziesz dzisiaj do Ochrony Wojskowej w Sanawar, gdzie cię będzie utrzymywać pułk, dopóki nie dorośniesz; wtedy zaciągną cię na listę pułkową. Przejdziesz na łono Kościoła anglikańskiego. Bennett się o to już postarał. Z drugiej strony, gdybyś pojechał do St. Xavier, dostałbyś lepsze wychowanie i... religję. Czy zdajesz sobie sprawę z mego dylematu?
Kim nie widział nic, oprócz wizji Lamy, jadącego koleją na południe, nie mającego przy sobie nikogo, ktoby dla niego zbierał jałmużnę.
— Zrobię, jak ludzie postępują w podobnych wypadkach; będę zwlekał. Jeśli twój przyjaciel przyśle z Benares pieniądze... zgiń siło nieczysta! — skąd uliczny żebrak potrafi wytrząsnąć trzysta rupji? — pojedziesz do Lucknow, a ja zapłacę za twoją podróż, bo nie będę mógł naruszyć pienię-