Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w kierunku Benares, ale trzeciego dnia spotkaliśmy pewien pułk.“ Czy już napisane?
— Tak, „pulton“ — mruknął pisarz, cały zasłuchany.
— „Wszedłem do ich obozu i złapano mnie, a przy pomocy amuletu na mojej szyi, który znasz, udowodniono, że byłem synem jakiegoś człowieka, który służył w tym pułku, tak jak stało w przepowiedni o Czerwonym Byku, o której, jak pamiętasz, gadali w swoim czasie wszyscy na placu targowym“. — Na tę właśnie chwilę czekał Kim, aby zaostrzyć jaknajsilniej ciekawość pisarza, więc chrząknął, poczem dyktował dalej: „Otrzymałem od księdza nowe imię i nowe ubranie. Ten drugi ksiądz jednak to był osioł. Ubranie moje jest bardzo ciężkie, ale jestem Sahibem i serce moje bardzo jest smutne. Posyłają mnie do szkoły i biją mnie. Nie znoszę tutejszego powietrza i wody. Przyjedź więc i pomóż mi, Mahbubie Ali, albo wyślij mi trochę pieniędzy, bo nie mam czem zapłacić nawet pisarza, który pisze ten list“.
— Który pisze ten list? — To moja własna wina, że dałem się oszukać. Jesteś przebiegły jak Husain Bux, który fałszował banknoty skarbowe w Nuclao. Ale co za opowieść! Co za opowieść! Czy to tylko prawda??
— Nie opłaci się kłamać przed Ali Mahbubem. Lepiej jest wspomóc jego przyjaciela, pożyczając mu markę na list. Zapłacę ci, jak przyjdą do mnie pieniądze.
Pisarz mruknął coś z powątpiewaniem, ale wyjął z pulpitu markę, zapieczętował list, wręczył go Kimowi i odszedł. Imię Ali Mahbuba było potęgą w Umballi.
— Jest to droga do uzyskania dalszych stosunków z bogami — wołał za nim Kim.