Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wartownicy miejscy ochrzcili go przydomkiem: „Małego Przyjaciela całego Świata“. Często też, jako że zwinny był i niepozorny, wysyłali go różni miejscowi, gładkolicy, młodzi eleganci ze zleceniami, których załatwienie wymagało bieganiny i uwijania się po zaludnionych, płaskich dachach domów lahorskich. Wiedział on, rzecz prosta, że były to intrygi miłosne, na których znał się dobrze, jak nie obce mu było wszelkie zepsucie, odkąd tylko nauczył się mówić. Lubił jednak nadewszystko zabawę dla zabawy, grę dla samej gry, owe tajemnicze wycieczki wśród ciemnych uliczek, i zaułków, czołganie się we wnętrzu rur wodociągowych, spojrzenia i gwar kobiet zebranych na płaskich dachach domów i bezładną gonitwę z dachu na dach, pod osłoną parnej, dusznej ciemności. Pod drzewami nad brzegiem rzeki stały kapliczki z cegły, należące do świątobliwych mężów, „fakirów“, omazujących się popiołem, z którymi żył niemal za pan-brat i witał ich zawsze przyjaźnie, gdy wracali ze swych wędrówek za jałmużną, a gdy nikogo nie było w pobliżu, jadł z nimi z jednej misy.
Kobieta, która się nim opiekowała, przekonywała go ze łzami w oczach, że powinien ubierać się po europejsku: w spodenki, koszulę i swój zniszczony kapelusz. Kim wolał jednak chodzić po hindusku lub w przebraniu mahometańskiem, szczególnie, gdy zlecano mu coś ważnego do załatwienia. Jeden z miejscowych elegantów, którego zwłoki znaleziono raz na dnie studni podczas trzęsienia ziemi w nocy, podarował mu kompletny strój hinduski dla chłopca z niższej kasty, który Kim ukrył pod belkami śluzy Nila Ram, hen za Wysokim Trybunałem pendżabskim, gdzie schną na słońcu wonne kłody cedrowe spławiane w dół rzeki Ravee. Gdy szło o