Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

płakał gorzko, siadając na połamanem krześle na werandzie. Dlatego też po jego śmierci kobieta zaszyła — pergamin, świadectwo i metrykę Kima w skórzaną torebkę na amulety i zawiesiła ją na szyi Kima.
— „I dnia jednego — mówiła, niezbyt dokładnie pamiętając przepowiednie O’Hary — „ma przyjść do ciebie duży „Czerwony Byk na zielonym polu“ i pułkownik na dużym koniu, tak....“ — kończyła skażoną angielszczyzną — „i dziewięciuset dyabłów“..
— „Ach“, — mówił Kim — „będę pamiętał. Ma przyjść „Czerwony Byk“ i pułkownik na koniu, ale ojciec mój mówił, że przedtem jeszcze przyjdą dwaj ludzie, którzy przygotują tę sprawę. Oni tak zawsze postępują, mawiał mój ojciec, i tak się też dzieje zawsze, jeżeli ludzie zajmują się czarnoksięstwem“.
Gdyby kobieta posłała była Kima z tymi dokumentami do miejscowego „Jadoo-Gher“ — byłby został z pewnością przyjęty przez prowincyonalną Lożę Masońską i wysłany do przytułku masońskiego w górach, lecz nie dowierzała ona temu, co słyszała o czarnoksięstwie, Kim zaś miał swoje własne plany. Gdy dojrzał do lat próżniactwa, skrzętnie unikał misjonarzy i ludzi białych o poważnym wyglądzie, którzy się go wypytywali, kim jest i co robi. A Kim uprawiał próżniactwo z niesłychanem powodzeniem. Znał on doskonale cudownie zbudowane miasto Lahore, od Bramy delhijskiej aż hen, do fortu Ditch; przyjaźnił się z ludźmi, którzy wiedli życie dziwne, o jakiem się nie śniło nawet Harunowi Al-Raszyd, a i jego żywot również był jakby z „Nocy Arabskich“, — lecz misjonarze i sekretarze Towarzystw Dobroczynności nie zdolni byli odczuć tego piękna.