Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sobie czci dla Lamy, uważał za możliwe, że będzie godnie go słuchać.
Już prawie zasypiał, gdy nagle Lama przytoczył przysłowie: „Małżonkowie gadatliwych kobiet otrzymują w przyszłym życiu wielką nagrodę“. Następnie posłyszał Kim jak Lama zażył po trzykroć tabaki — i śmiejąc się ciągłe, zasnął.
Djamentowo-jasny świt pobudził ludzi, wrony i woły.
Kim usiadł, ziewnął, otrząsnął się i drgnął z rozkoszy. To się nazywało widzieć świat w jego rzeczywistej prawdzie; to było życie, jakiego on pragnął — gwarne i hałaśliwe; nakładanie uprzęży, bicie wołów i skrzypienie kół; migotanie ognisk i gotowanie strawy; nowe widoki wszędzie, gdzie się tylko zwróciło rozmiłowane oko. Poranna mgła płynęła w rzecznych wirach, papugi poleciały krzyczącemi zielonemi stadami do pobliskiej rzeki, a żórawie studzienne poczęły pracować z hałasem. Indje zbudziły się, a Kim znajdował się w samym ich środku, bardziej zbudzony i podniecony, niż ktokolwiek inny; i gryzł gałązkę, której właśnie miał zamiar użyć jako szczoteczki do zębów, bo czerpał pełnemi garściami ze wszystkich obyczajów tego kraju, który znał i kochał. Nie trzeba było troszczyć się o żywność, nie trzeba było kupować sośniny w natłoczonych kramach. Był uczniem świętobliwego człowieka, towarzyszącego starej damie o żelaznej woli. Wszystko dla nich będzie przygotowane, a skoro zostaną z godnością zaproszeni, zasiądą i będą jeść.
Zresztą — Kim śmiał się w duchu, czyszcząc zęby, — jego opiekunka powiększy jeszcze uciechy podróży. Oglądał krytycznie jej woły idące pod jarzma mrucząc i sapiąc. Jeśliby szły zbyt szy-