Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

makalne, zachodzące mu do połowy uda, buty rybackie, w ciężki błękitny spencer wełniany, dobrze wycerowany na łokciach, w parę majtadrałów i kapelusz „zydwester“.
— Teraz to przynajmniej wyglądasz na człowieka — zauważył Dan. — Śpiesz się!
— Trzymajcie się tu blisko, pod ręką — przykazał Troop — i nie zadawajcie się z flotylą. Jeżeli was kto zapyta, co teraz zamyślam, powiadajcie szczerze, że nic nie wiecie.
Przy rufie szonera było przywiązane małe czerwone czółenko, opatrzone napisem Hattie S. Dan spuścił linkę holowniczą i zsunął się na dno łódki, za nim zaś niezgrabnie potoczył się Harvey.
— Tak to się nie schodzi do łódki — upomniał go Dan. Gdyby to było na pełnem morzu, poszedłbyś pewnikiem na dno. Musisz się nauczyć włażenia do niej.
To rzekłszy, umocował kołeczki dulek, zajął ławę przednią i przyglądał się robocie Harveya. Chłopak kiedyś-tam ćwiczył się w wiosłowaniu, na sposób damski, na stawach Adirondackich; — atoli jest pewna różnica między lekkiemi remkami sportowemi a ciężkiemi, krępemi, na osiemnaście stóp długiemi paczynami — pomiędzy kołkami skrzypiących dulek a równo chodzącemi, dopasowanemi do uchwatów obrączkami. Pruli spokojną gładę, a Harvey wciąż postękiwał.
— Nie tak gwałtownie! Wiosłuj spokojniej! — ostrzegał go Dan. — Kiej ci się tak wykręci wiosło na