Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Harvey pochwycił linę i długi hak żelazny, dyndający na jednym ze sztaków grotmasztu, a jednocześnie Dan jął opuszczać drugą linę, zbiegającą z windy nazwanej przezeń „pomostową“; — tymczasem Manuel podpływał już ku nim na łodzi, obciążonej zdobyczą. Portugalczyk rozjaśnił twarz promiennym uśmiechem, z którym Harvey miał później tak dobrze się zaznajomić, i ująwszy w ręce widełki o krótkiej rękojeści, zaczął niemi wyrzucać ryby do składowni na pokładzie.
— Dwieście trzydzieści dwie! — zawołał głosem donośnym.
— Podaj mu hak! — ozwał się Dan.
Harvey cisnął narzędzie do rąk Manuela. Ten zaczepił je o pętlicę powrózka z przodu łodzi, pochwycił z rąk Dana pęk liny, przytroczył ją do rufy i wdrapał się na pokład szonera.
— Ciąg! — wrzasnął Dan.
Harvey zaczął ciągnąć i aż się zdumiał, przekonawszy się z jaką łatwością łódź szła do góry.
— Stój! dyć nie na bocianiem gnieździe jej miejsce! — zaśmiał się Dan.
Harvey przestał ciągnąć, gdyż łódź wisiała już w powietrzu ponad jego głową.
— Niżej! — krzyknął Dan.
Gdy Harvey nieco opuścił linę, Dan jedną ręką jął bujać lekką łódkę, aż osadziła się swobodnie tuż za masztem głównym.