Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

snego rozumienia — przebiegłym młodzieniaszkiem, więc parominutowe badanie przekonało go najzupełniej, że Harvey nie kłamie... przynajmniej nie za wiele. Zresztą tenże Harvey związał się najstraszniejszą przysięgą, na jaką zdobyć się może chłopak w jego wieku — a mimo to, żywy i cały, z mocno tylko poczerwienionym nosem, siedział przy burcie, opowiadając rzeczy jedne dziwniejsze od drugich.
— La Boga! — wyrwało się Danowi z głębi duszy, gdy Harvey wyliczył już cały inwentarz wagonu, nazwanego jego imieniem. Uśmiech, pełen złośliwej radości, rozlał się po szerokiej twarzy okrętowego chłopaka.
— Wierzę ci, Harvey’u. Tato pomylił się po raz pierwszy w swem życiu.
— Pewnie, że się pomylił! — bąknął Harvey, przemyśliwując o rychłym odwecie.
— Ale-ci on będzie wściekły! Tato nie lubi mylić się w swych sądach. — (Tu Dan położył się nawznak i jął klepać się po łydce). — Ach, Harvey’u, ino się nie wygadaj, bo zepsujesz mi cały figiel.
— Nie pragnę bynajmniej, by mnie znów obito. Ale i tak dam sobie jeszcze z nim radę.
— Nie słyszałem, by ktoś dał sobie radę z tatkiem. Ale że wytłukłby cię znowu, to rzecz pewna. Wytłukłby cię tem mocniej, im większa była jego pomyłka. Ale kopalnie złota i pistolety...
— O pistoletach nie mówiłem ni słówka — przerwał mu Harvey, pomny przysięgi.