Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

od Toma Platta — iż dość było nań krzyknąć w razie potrzeby. Statek wtedy skręcał się lejową burtą wdół, ku huczącym błękitom, a ponad wijadłem rozwieszała się nieprzerwanie mała, domorosła tęcza. Wtedy szczęki bumów z płaczem krzywiły się w stronę masztów, trzeszczały liny żaglowe, a same żagle napełniały się hukiem, gdy zaś statek zapadł się w zaklęsłość, pociesznie było patrzeć, jak drobił kroczkiem, niby damulka zaplątana we własną suknię jedwabną, i wreszcie jakoś się wydostał — z kliwrem zmoczonym do połowy wysokości, utyskując boleściwie i wytrzeszczając ślipia w stronę wyniosłych, bliźniaczych światełek na Thatcher’s Island.
Porzucili już chłodną szarzyznę morza rozlewającego się nad Ławicami; zobaczyli niezgrabne okręty z Quebec, zatrudnione koło cieśniny św. Wawrzyńca, jak niemniej brygi hiszpańskie i sycylijskie, używane do przewozu soli; natknęli się na przyjazny wiatr północo-wschodni, ciągnący z Ławicy Artimon, który gnał ich nieopodal wschodniej blizy Wyspy Sobolej (widok tejże nie zwrócił na siebie uwagi Diska) aż osadził ich poza Western i Le Have, na północnym rąbku Georges. Odtąd już wydostali się na głębszą wodę i puścili statek w bieg wesoły.
— Hattie już tam skubie węzełek — zwierzał się Dan Harveyowi. — Hattie i ja. W przyszłą niedzielę będziesz se musiał wynająć chłopaka, coby ci cięgiem ino pluskał wodą w szyby, ażebyć mógł zasnąć. Chyba