Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wego plecaka (zmarły nie miał nikogo z bliskich ani w St. Malo ani w Miquelon) — więc też na daszku jaty kapitańskiej leżały przeróżne graty, począwszy od czerwonej, karbowanej czapeczki, a skończywszy na skórzanym pasie z pochwiastym nożem na zapiecku. Dan i Harvey, siedząc w Hattie S., płynęli właśnie po dwudziestosążniowej wodzie, więc — rzecz oczywista — nie omieszkali przyłączyć się do rzeszy, cisnącej się na statek. Trzeba było machać wiosłem przez spory szmat drogi, więc zabawili na statku tylko krótką chwilę; Dan nabył ów nóż, który miał cudaczną rączkę mosiężną. Gdy zeszli z okrętu i znów płynęli przez omżę deszczową i morskie bujowisko, przyszło im na myśl, że mogą mieć przykrości z powodu zaniedbania lin rybackich.
— Prawdę mówiąc, nie wadziłoby nam rozgrzać się trochę — mówił Dan, dygocąc z zimna, wciskającego się w jego buksy. Wiosłowali więc dalej i dalej w samo jądro białej mgły, która, jak zwykle, spadła na nich bez uprzedniego ostrzeżenia.
— Mamy taką pieską pogodę, że trudno tu polegać na własnym jenstynkcie — rzekł Dan po chwili. — Zarzucaj kotwicę, Harweyu; nałapiemy sobie trochę rybek, zanim się ta mgła podniesie. A wybierz tam conajwiększy ołów; nawet trzy funty to nie zawiele na taką wodę. Popatrzno jak się już łódź wyciągła na linie.
Dokoła dzioba łodzi, trzymającego się na linie mocno naprężonej przez jeden z tych nieobliczalnych,