Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

potłuczonych. Dwa szonery urwały się z kotwicy i zostały zaniesione na południe, skąd trzeba było zmitrężyć trzy dni żeglugi. Ponadto zmarł człowiek na jednym z okrętów francuskich — była to ta sama barka, która handlowała tytoniem z załogą We’re Here. Przemknęła się najspokojniej w świecie pewnego wilgotnego, mglistego poranku i byle jak zwiesiwszy żagle, wjechała na depkę. Przez lunetę Diska obaczył Harvey ów pogrzeb, polegający poprostu na zrzuceniu jakiegoś podłużnego zawiniątka w toń morską. Nie było przytem widać żadnych modłów ani nabożeństwa, ale w nocy, gdy stano na kotwicy, Harvey posłyszał coś jakby hymn, rozbrzmiewający ponad czernią, przyprószoną gwiazdami, wody. Oto słowa, które przelewały się nutą ściszoną i wielce powolną:

La brigantine
Qui va tourner
Roule et s’ineline
Pour m’entrainer.
Oh, Vierge Marie,
Pour moi prier Dieu!
Adieu, patrie,
Quebec, adieu!

Tom Platt udał się do nich w odwiedziny, gdyż — jak powiadał — zmarły był mu bratem jako wolnomularz. Dowiedział się, że ów biedak pchnięty rzutem fali na podstawę bukszprytu złamał sobie kręgosłup. Wiadomość o jego śmierci rozniosła się lotem błyskawicy, gdyż Francuzi, wbrew powszechnemu zwyczajowi, wystawili na licytację całą zawartość nieboszczyko-