Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ukrywał się gdzieś w Georges, jednakże po powrocie przekonał się, iż nie miną go zdawna oczekiwane owacje. Niby petardy, strzelały wciąż koło niego przyśpiewki:
— Dżim! o — Dżim! Dżim! o — Dżim! sssspryciarz Dżim![1]
Podobało się to wszystkim niezmiernie. A gdy nanastępnie jakiś rymotwórca, rodem z Beverly, rozpoczął śpiewać piosenkę, którą układał przez dzień cały, a zapowiadał był od wielu tygodni — piosenka zaczynała się od słów:

A ta Carrie Pitmann jest kiepskawa cosik,
Kotwica nie trzyma — choćby i za grosik!

— na wszystkich czółnach ludzie czuli się szczęśliwi jak w raju. Potem nie omieszkano spytać tego człowieka z Beverly, jak się wyprawiał na groch... bo nawet i poeci muszą mieć doczepioną jakąś łatkę. Dostało się po kolei każdemu szonerowi, a nadto nieomal każdemu z ludzi. Trafił się gdzieś kucharz brudny i niedbały — zaraz o nim i o jego gotowaniu chodziły śpiewki po czółnach. Któryś z szonerów w czemciś się zbłaźnił — już o tem sobie opowiadano w całej flotyli. Ktoś tam buchnął koledze kapkę tytoniu — w te pędy podawano jego imię od nadburcia do nadburcia, gdy się tylko spotkało dwóch wioślarzy. Niemylne sądy Diska, handlowy bat Długiego Dżeka, sprzedany przezeń przed wieloma laty, tkliwość Dana

  1. Dżim (Jim) zdrobn. od James, Jakób, Kuba.